sobota, 4 kwietnia 2009

"Dziennik Bridget Jones"- beczka śmiechu jednym słowem:)

No i kolejny film na podstawie książki, równie genialnej jak on sam. W skrócie jest tak: gruba, samotna, sfrustrowana kobieta postanawia od nowego roku skończyć ze wszystkimi swoimi nałogami (czyli szlugi i alkohol), przejść na dietę i jako atrakcyjna trzydziestolatka znaleźć tego jedynego. Jednak zadanie to okazuje się trudniejsze niż się wydaje. Smutki przecież trzeba czymś zapić i "zajeść" czekoladą, a w momentach kryzysowych dymek zawsze pomaga. Wydaje się, że to kupa nieszczęść, czyż nie? Otóż wbrew pozorom, może być jeszcze gorzej. Niby jak, zapytacie? A na przykład zrzędliwa matka siedząca nad głową i traktująca naszą heroinę jak malutkie bobo i rozwydrzoną nastolatkę na przemian. Tak, tego już za wiele, zdecydowanie. Trzeba się usamodzielnić! Ale jak tu się zachowywać jak dorosła kobieta, gdy szef spogląda ukradkiem coraz częściej, i to pełnym pożądania wzrokiem, a na dodatek niejaki Darcy, pan Darcy okazuje się całkiem do rzeczy człowiekiem?
Ogółem rzecz biorąc film bardzo pozytywny, trochę inteligentnego humoru, trochę tego sprośnego. jeśeli chodzi o grę aktorską to brawa na stojąco dla trzech głównych postaci, czyli Renee Zellweger (w niczym nie przypomina tu np. Roxie z "Chicago", czy Claire z "Białego oleandra" i chwała jej za to), Hugh Granta (król komedii romantycznych znowu w akcji, i o mało co nie staje się tutaj główną postacią:D) oraz Colina Firtha (dla tego aktora chyba nie ma gorszych czy lepszych sezonów, facet jest w formie zawsze i wszędzie).

Moja ocena: 10/10

1 komentarz: