poniedziałek, 13 kwietnia 2009

"Piraci z Karaibów" never again...

Nie, nie i jeszcze raz nie. Wielka pomyłka, która w dodatku pochłonęła ogromną kasę (którą można by przeznaczyć np. na pomoc dzieciom w Kambodży). Nie wiem czym się ludzie zachwycają, ale jak widać mój mózg nie jest zdolny, aby to kiedykolwiek pojąć. Gdybym miała opisać całą trylogię jednym słowem, to powiedziałabym NUDA. Jedna, wielka, wszechogarniająca, ziejąca z ekranu niczym rozwścieczony smok NUDA. Nawet gra Johnnego Deppa jakoś mnie tu nie przekonuje, a tym bardziej nie ratuje on opinii mojej o filmie. Przy drugiej części, cóż, nie da się ukryć- spałam. Tak mnie ten film "trzymał w napięciu". Miał wyjść fajny, przygodowy kawałek, w efekcie oglądamy strasznie dłużącego się gniota, podczas którego możemy sobie w pewnym momencie zadać pytanie "o co tu właściwie chodzi?". I pytanie to będzie bardzo na miejscu. Niestety chyba nikt na nie nie umie odpowiedzieć. A dlaczego? a dlatego, drodzy moi, że w pewnym momencie wszystkie wątki się mieszają i naprawdę ciężko się połapać jaki ten film ma sens.
To może trochę bardziej szczegółowo. Obsada wybrana, jak dla mnie, fatalnie. Johnny Depp jakoś dziwnie przebrany, zęby jakby nie mył od kilku stuleci. Jego zachowanie może sugerować, że nie jest z nim wszystko w porządku. Gdy widzi się Orlando Blooma ma się wrażenie, że się tam chłopak czuje nieco zagubiony. To jego mętne spojrzenie, jakby był na haju i przebrany jakby szedł na bal przebierańców. Do tego sama postać jakby nieco łajzowata. Keira Knightley...hmm...podobają mi się jej sukienki, oczywiście jeśli nie robi za faceta i nie ma akurat spodni. Ale jej twarz...biedna dziewczyna. Z drugiej strony ma tyle kasy, mogłaby sobie w końcu zoperować wadę zgryzu. No ale nie ingeruję. Może jej się tak podoba.
Co do samej fabuły to można by pisać i pisać bez końca. Ale tak w skrócie to powiem, że nie mogę odeprzeć wrażenia, że pomysł jakby "wymyślony na siłę". No bo w sumie to o czym to jest? O jakimś tam piracie, który ma wszędzie problemy. Ludzkość istniałaby bez kolejnego filmu o niczym. Ani nie skłania do jakichkolwiek refleksji, ani to śmieszne, ani dramatyczne. Takie "niewiadomoco".
Ale żeby nie było, że tak jestem negatywnie nastawiona to znalazłam jeden, dosłownie jeden, pozytywny aspekt. Muzyka mianowicie. Nie mogę nie mieć wrażenia, że trochę jakby ściągnięta z "Gladiatora", ale jak ktoś nie ogladał to duże wrażenie na nim zrobi w "Piratach...". Bo jeśli oglądał to prawdopodobnie będzie ciągle przed oczami miał Russela Crowe`a biegającego w metalowych gatkach z tygrysami.


Moja ocena: 2/10 (tylko i wyłącznie za muzykę i ładne widoczki!)

sobota, 4 kwietnia 2009

"Dziennik Bridget Jones"- beczka śmiechu jednym słowem:)

No i kolejny film na podstawie książki, równie genialnej jak on sam. W skrócie jest tak: gruba, samotna, sfrustrowana kobieta postanawia od nowego roku skończyć ze wszystkimi swoimi nałogami (czyli szlugi i alkohol), przejść na dietę i jako atrakcyjna trzydziestolatka znaleźć tego jedynego. Jednak zadanie to okazuje się trudniejsze niż się wydaje. Smutki przecież trzeba czymś zapić i "zajeść" czekoladą, a w momentach kryzysowych dymek zawsze pomaga. Wydaje się, że to kupa nieszczęść, czyż nie? Otóż wbrew pozorom, może być jeszcze gorzej. Niby jak, zapytacie? A na przykład zrzędliwa matka siedząca nad głową i traktująca naszą heroinę jak malutkie bobo i rozwydrzoną nastolatkę na przemian. Tak, tego już za wiele, zdecydowanie. Trzeba się usamodzielnić! Ale jak tu się zachowywać jak dorosła kobieta, gdy szef spogląda ukradkiem coraz częściej, i to pełnym pożądania wzrokiem, a na dodatek niejaki Darcy, pan Darcy okazuje się całkiem do rzeczy człowiekiem?
Ogółem rzecz biorąc film bardzo pozytywny, trochę inteligentnego humoru, trochę tego sprośnego. jeśeli chodzi o grę aktorską to brawa na stojąco dla trzech głównych postaci, czyli Renee Zellweger (w niczym nie przypomina tu np. Roxie z "Chicago", czy Claire z "Białego oleandra" i chwała jej za to), Hugh Granta (król komedii romantycznych znowu w akcji, i o mało co nie staje się tutaj główną postacią:D) oraz Colina Firtha (dla tego aktora chyba nie ma gorszych czy lepszych sezonów, facet jest w formie zawsze i wszędzie).

Moja ocena: 10/10

wtorek, 24 marca 2009

"Wyznania gejszy"- marzenia się spełniają.

Po przeczytaniu książki (Arthur Golden, polecam!) moje oczekiwania co do tego filmu wzrosły mniej więcej pięciokrotnie. Opowieść o młodej Japonce miała więc trudne zadanie- przekonać mnie do siebie. Wkładam płytę do odtwarzacza i, nie ma co ukrywać- zachwycam się już od pierwszych chwil. Film jeszcze się nawet nie zaczął, ale nie mogę przestać myśleć, że został wyjątkowo ładnie wydany. No i poszło. Kurczę, nie wiem jak można tak przeżywać seans! może sprawiła to odległość od domu (znaczna, dodam) może fakt, że w domu, w którym przebywam nikt oprócz mnie nie szprecha po polsku. No ale nie o tym miałam mówić.
Niektórzy (tak, Asiu, patrzę na Ciebie:D) nie lubią narodowości azjatyckich, zwłaszcza skośnookich. Mnie w "Wyznaniach..." urzekła mnogość właśnie takich osób. W scenie, kiedy Amerykanie (chyba) przebywają w miasteczku, ich obecność wręcz razi, psuje cały efekt, bo wszyscy, poza nimi wyglądają, dosłownie, jak porcelanowe laleczki. Mężczyźni w efektownych garniakach, kobiety w kolorowych, opinających kimonach. Wszystko wygląda tu jak w bajce, wszyscy eleganccy, czyści, co jakiś czas przemyka facet z jedną lub dwiema gejszami pod ręką.
A pomiędzy wszystkimi, mała, zagubiona dziewczynka. Miała szansę zostać gejszą- zaprzepaściła. Czy na pewno? Pod swoje skrzydła przygarnia małą Japonkę Mameha- jedna z najlepszych gejsz w państwie. Od tej chwili Chiyo stara się jej dorównać, gejsza staje się jej mentorką, przyjaciółką i niedoścignionym wzorem.
Czymże byłby film bez wątku miłosnego?! Oczywiście Chiyo spotyka TEGO JEDYNEGO, do którego stara się zbliżyć. Co mnie zaciekawiło w tym filmie, to fakt, że główną bohaterkę obserwujemy najpierw jako mniej więcej jedenastoletnią dziewczynkę, później jako prawie dorosłą kobietę. A jednak przez ten czas Prezes nie zmienia się nawet trochę. No ale dobrze, udam, że tego nie zauważyłam:)
Gdybym miała opisać "Wyznania..." w jednym zdaniu powiedziałabym tak: to opowieść o życiu każdej kobiety, która kiedyś marzyła, kochała i pragnęła.
Polecam gorąco, zwłaszcza zwolennikom kultury orientu.

Moja ocena: 8/10

czwartek, 19 marca 2009

"Forrest Gump", czyli Ameryka oczami przygłupa.

Pierwszy raz ten film widziałam jak byłam jeszcze o taaaaka malutka. I pamiętam tyle: leciało sobie jakieś białe piórko po całym świecie i w końcu upadło na jakiegoś gościa ubranego na biało. No i wyszłam, bo stwierdziłam, że to musi być głupi film. Wychłostać mnie za to!!!
Ale dość o mnie, pora zacząć o filmie. Mimo, iż film nie ma nic wspólnego z Indiami, Bollywood i SRK jest...no po prostu...genialny. Niezwykle prawdziwa i realistyczna kreacja Toma Hanksa (i pomyśleć, że do tej roli byli brani pod uwagę John Travolta i Bill Murray...), dzięki któremu możemy go wziąć za prawdziwego debila. Nie każdy tak potrafi. Niby się facet poniża i pozwala, żeby ludzie śmiali się z niego w twarz, ale tym samym wzbudza ogromny szacunek. W grze aktorskiej nie ustepują mu jak zwykle wspaniali Gary Sinise i Sally Field. Sinise najpierw jako twardziel na wojnie, nastepnie jako niedołężny kaleka nienawidzący życia, ludzi i świata. Jednak w głębi serca jest wdzięczny poczciwemu Forrestowi, że uratował mu życie. Sally Field starzeje się w filmie tak, że niemal możemy w to uwierzyć. Fabuła, jakby na to nie patrzeć, z mnóstwem niedociągnięć, ale dla widza nieuważnego, czy też "łagodnego" nie robią te potknięcia dużej różnicy. Zasadniczo komediodramat, ale wyciska łzy jak rzadko który melodramat. Duży plus dla niego za to.
Hmm...dlaczego warto ten film obejrzeć? Bo to kawał dobrej historii, cytując głównego bohatera. Nie tylko historii USA, wojny w Wietnamie, ruchu hipisowskiego i tych wszystkich innych. Przede wszystkim to historia dorosłego człowieka, mężczyzny opóźnionego wręcz, budzącego z jednej strony współczucie, z drugiej ukradkowe usmiechy. Człowieka, który "odtąd zawsze kiedy szedł, to biegł" i robił dużo innych ciekawych rzeczy. Wielu snobów zamkniętych w swoich biurach mogłoby mu pozazdrościć takiego życia. To historia pięknej miłości, pełnej niedopowiedzeń, tajemnic i łez. Z jednej strony historia miłości nieszczęśliwej, z drugiej jednak takiej o jakiej każdy z nas w głębi duszy marzy.
Ponadto Forrest jest człowiekiem bardzo pokrzywdzonym przez społeczeństwo, perfidni ludzie nie zauważają złota, którym ów bohater jest pokryty od stóp do głów. A jednak Forrest nie zna takich pojęć jak "zawiść" czy "nienawiść". Do nikogo nie żywi negatywnych uczuć, co czyni go postacią tak idealna, że aż nieprawdziwą. Może właśnie na tym polega ta sławna "magia kina"- na kreowaniu bohaterów skrajnych, abyśmy uwierzyli w nich pomimo ich nieskazitelności zachodzącej wręcz na swoistą dziewiczość.

Moja ocena: 9/10

środa, 18 marca 2009

No to jedziemy z tym koksem:D

Ekhem...raz, dwa, raz...już? słychać mnie? Dobra...3! 2! 1! Akcja!
Witam Was na moim blogu, w którym mam nadzieję pisać o filmach, które obejrzałam. Będą to krótkie recenzje (lub niekoniecznie krótkie), które będą miały na celu zachęcenie Was lub zniechęcenie do obejrzenia jakiegoś filmu. Jeśli macie jakieś prośby, abym napisała o jakimś konkretnym filmie to piszcie w komentarzach. No...to tego...aha, no tak jeszcze jedno! Te oceny są absolutnie subiektywne (subiektywny- uwarunkowany przeżyciami i poglądami danego człowieka (podmiotu; indywidualny; stronniczy. Według słownika-online). Poza tym recenzje posiadają pełnię praw autorskich i jakiekolwiek kopiowanie ich jest zabronione.
No to do uwag ogólnych chyba tyle. Już niedługo pierwsza recenzja, zapraszam. Tylko jeszcze nie wiem co pójdzie na pierwszy ogień:)